piątek, 28 lutego 2014

Lekarski Sąd Dyscyplinarny- trochę statystyki


Jak podała wczoraj Rzeczpospolita,  sądy lekarskie prawomocnie ukarały  w 2013r - 178 lekarzy i dentystów. Jest to zdecydowanie mały procent w stosunku do tego, ile skarg wpływa rocznie na działania medyków. Statystyki podają, że rocznie skarg pacjentów na lekarzy jest około 3 tysięcy. Jedynie 5-6 % jest przez sądy lekarskie uwzględnianych. Najczęściej skargi dotyczą: nierozpoznania choroby i lekceważenie jej objawów, braku cięcia cesarskiego oraz nieprawidłowego złożenie złamanych kończyn. 
W sądzie lekarskim jako podstawowa kara dominuje upomnienie. Nie należy jednak zapominać, o tym, iż TYLKO UPOMNIENIE dla lekarza może mieć niebagatelne skutki prawne. 
Z danych Ministerstwa Zdrowia wynika, że w 2013 r. sądy lekarskie prawomocnie ukarały 178 lekarzy i lekarzy dentystów. 105 osób dostało upomnienie, 49 nagany, a 14 karę pieniężną. Resort zastrzega, że część wyroków jeszcze się nie uprawomocniła.
Podobnie było w 2012 r., kiedy ze 186 ukaranych lekarzy 136 dostało upomnienia, 40 nagany, a dwie osoby karę pieniężną. Dla porównania w 2011 r. ukarano 136 medyków.
Co roku z reguły do izb lekarskich wpływa ok. 3 tys. skarg od pacjentów.W prawie połowie skarg rzecznicy okręgowi odpowiedzialności zawodowej odmawiają już na wszczęcia postępowania wyjaśniającego.   W 2011 r. pięciu medykom zawieszono prawo wykonywania zawodu, ale nikomu w ciągu ostatnich lat go nie odebrano.
37 proc. skarg pacjentów dotyczy porodów
– Jest mało orzeczeń, bo środowisko lekarskie chroni swoich członków – zauważa Adam Sandauer, prezes Stowarzyszenia Pacjentów Primum Non Nocere. Jego zdaniem mniej bolesne dla chorych jest, że kary dla lekarzy są łagodne, bardziej to, że jest ich mało. – Bo jeśli rocznie sądy korporacyjne nakładają sankcje na 130–190 medyków, oznacza to, że tylko kilku procentom poszkodowanym przyznają rację – mówi Sandauer. A rozstrzygnięcie sądu lekarskiego zapada w ciągu roku od wniesienia skargi. Może mieć ono decydujące znaczenie dla kilkuletniego procesu z powództwa pacjenta o odszkodowanie za błąd medyczny.
Zauważyć należy, iż wiele skarg jest już na wstępnie odrzucanych, gdyż nie dotyczą one wprost pracy lekarza, ale np. złej organizacji pracy szpitala. Część skarg jest anonimowa, inni pacjenci nie wskazują na błąd medyka, tylko od razu chcą odszkodowania.
Statystyki wskazują iż, rocznie w Polsce zdarza się od 20 do 30 tys. błędów medycznych.

czwartek, 27 lutego 2014

CSIOZ: początek końca papierowych recept

Od sierpnia 2016 roku mają zniknąć z rynku papierowe recepty. Zastąpią je recepty w wersji elektronicznej. Dzięki nim możliwa będzie lepsza kontrola interakcji leków, dostęp do informacji o wcześniej realizowanych receptach oraz możliwość częściowej realizacji recepty.

Założenia do projektu P1 elektronicznej platformy gromadzenia, analizy i udostępniania zasobów cyfrowych o zdarzeniach medycznych zostały przedstawione podczas spotkania w siedzibie Centrum Systemów Informacyjnych Ochrony Zdrowia (Warszawa, 26 lutego br.).

Jednym z elementów systemu jest wdrożenie e-recepty. Jest to nic innego jak elektroniczny zapis informacji na temat przepisanego przez lekarza leku wraz z informacją o sposobie jego dawkowania. Zapis taki będzie przekazywany w formie elektronicznej od lekarza do apteki.

Jak przekonują specjaliści, elektroniczna recepta ma na celu uproszczenie przepływu informacji o receptach, co zwiększa bezpieczeństwo, pozwala oszczędzić czas i eliminuje problemy z odczytaniem recepty.

Proces można podzielić na dwa etapy. Pierwszy z nich rozpoczyna się podczas wizyty lekarskiej w chwili, gdy lekarz przystępuje do przepisania leków pacjentowi. Podczas tej procedury następuje weryfikacja przez NFZ uprawnień lekarza i pacjenta oraz sprawdzenie czy dane leki podlegają refundacji.

System P1 nadaje recepcie numerację w postaci kodu recepty (ciąg cyfr) oraz uzupełnia informację na temat lekarza i pacjenta. Pacjent otrzymuje kod, który jest ścieżką dostępu do jego e-Recepty, z którym w celu realizacji recepty musi udać się do apteki. Na żądanie pacjenta  lekarz będzie mógł wydrukować informację o wystawionych elektronicznie receptach.

Kolejny etap to realizacja e-Recepty w aptece (etap pacjent-farmaceuta). Po tym jak pacjent przekazuje farmaceucie kod recepty, po jego wczytaniu do systemu farmaceuta przystępuje do realizacji recepty. Jeśli w danej aptece nie będzie określonego leku, pacjent może zrealizować część recepty w jednej aptece, a później udać się z kodem do innej apteki i tam wykupić pozostałe leki. 
 
Źródło Rynek Zdrowia

wtorek, 25 lutego 2014

Fikcyjne szczepionki - realny problem



Obecnie głośno jest o odkryciu, jakiego dokonał niedawno Dyrektor jednej z przychodni lekarskich w Pruszkowie. Po wprowadzeniu komputerowego systemu zarządzania w ośrodku na jaw wyszły nieprawidłowości w dokumentacji wykonanych szczepień – mimo odnotowania szczepienia w systemie, z magazynu nie znikały szczepionki, a do kasy przychodni nie wpływały pieniądze za ich zakup przez rodziców szczepionych dzieci. Sprawa dotyczyła bowiem płatnych świadczeń – nieobowiązkowych szczepień przeciwko pneumokokom i rotawirusowi, a także obowiązkowych szczepień skojarzonych w płatnej formie jednego zastrzyku (koszt to ok. 1500 zł).
              Dyrektor przychodni zgłosił sprawę do prokuratury,  mając uzasadnione podejrzenie, że jedna z pielęgniarek dopuściła się przestępstwa oszustwa, podając fikcyjne szczepionki, niezawierające przeciwciał i pobierając za to opłatę od rodziców szczepionych dzieci. Według informacji uzyskanych przez dziennikarzy pielęgniarka w zastrzykach podawała dzieciom wodę lub sól fizjologiczną, a proceder miał trwać już od trzech lat.
              W związku z tym, że nie da się ustalić które z dzieci szczepionych w ciągu ostatnich lat dostały fałszywą szczepionkę, Dyrektor przychodni zaproponował wszystkim rodzicom przeprowadzenie darmowych badań krwi na obecność przeciwciał, aby sprawdzić, jakie szczepionki otrzymały dzieci. W przypadku braku konkretnych przeciwciał, szczepienia można będzie uzupełnić. Nie dotyczy to jednak szczepionki przeciw rotawirusom, którą podać można tylko w ciągu sześciu pierwszych miesięcy życia dziecka.
              Zachorowanie dziecka na jedną z chorób, którym zapobiegać miały szczepienia rodzi nie tylko odpowiedzialność karną pielęgniarki za narażenie na niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu, ale też odpowiedzialność finansową przychodni zgodnie z zasadą odpowiedzialności zwierzchnika. W przypadku zgłoszenia roszczeń przychodnia zmuszona byłaby wypłacić rodzicom dzieci odszkodowania związane z kosztami leczenia, a także zadośćuczynienia. W razie niespełnienia się tego czarnego scenariusza, rodzicom nadal przysługuje roszczenie wobec przychodni o odszkodowanie za poniesione koszty badań na obecność przeciwciał i w konsekwencji ponownych szczepień, a także ewentualne zadośćuczynienie za poniesioną krzywdę (m.in. stan niepewności i niepokój o zdrowie dziecka).

Justyna Bachórska,
aplikantka radcowska

poniedziałek, 24 lutego 2014

Błąd diagnostyczny jako rodzaj błędu w sztuce lekarskiej



              W wyroku z dnia 24 października 2013 r. (sygn. akt II Ka 405/13) Sąd Okręgowy w Tarnowie zdefiniował pojęcie błędu diagnostycznego i podstawy odpowiedzialności lekarza za ten czyn. Zgodnie z treścią wyroku błąd diagnostyczny jest rodzajem błędu medycznego, z którym mamy do czynienia, gdy lekarz wyciągnie z objawów chorobowych inne wnioski niż te, które wynikają z ogólnej wiedzy medycznej. Może polegać także na nierozpoznaniu pewnych objawów, bądź na wadliwym wykonaniu badań diagnostycznych lub całkowitym ich pominięciu.
              Do popełnienia właśnie takiego rodzaju błędu lekarskiego doszło w sprawie, będącej przedmiotem orzeczenia. Lekarz A.K. został oskarżony o popełnienie czynu z art. 160 par. 3 w związku z art. 160 par. 2 Kodeksu Karnego, tj. o to, że jako lekarz dyżurny zaniechał u pacjenta z raną głowy wykonania tomografii komputerowej głowy oraz pozostawienia go na obserwacji na Oddziale Ratunkowym Szpitala. Niewykonanie koniecznego badania skutkowało brakiem rozpoznania obrażeń i ich objawów – złamania kości sklepienia podstawy czaszki, krwiaka podtwardówkowego, wylewu krwawego podpajęczynówkowego oraz rozległego stłuczenia mózgu i pnia mózgu, co naraziło pacjenta na bezpośrednie niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu.
              Pacjent R.W. trafił do szpitala w stanie upojenia alkoholowego. Stan ten utrudniał w znacznym stopniu diagnostykę – chory nie chciał współpracować z personelem medycznym, nie zgadzał się na przeprowadzenie badań. Jednocześnie, jak stwierdzili biegli sądowi, objawy upojenia alkoholowego, np. bełkotliwa mowa czy zaburzenia ruchowe, mogą być tożsame z objawami urazu mózgu, co utrudnia postawienie właściwej diagnozy. Zdaniem biegłych zaniechanie zlecenia podstawowych badań i pozostawienia chorego na obserwacji stanowiło zagrożenie dla pacjenta, bowiem przy urazach mózgu w każdym momencie może pojawić się wzrost ciśnienia śródczaszkowego, wymagający pilnego zabiegu operacyjnego.
              Zeznania lekarza i rodziny pacjenta różniły się co do okoliczności wypisania chorego ze szpitala. Lekarz utrzymywał, że nie zatrzymał pacjenta w szpitalu m.in. dlatego, że nie chciał on poddać się badaniom i leczeniu, a jego siostry nalegały na zabranie go do domu. Z zeznań sióstr chorego wynika z kolei, że chciały one w szpitalu uzyskać pomoc dla swojego brata i były nastawione, że pozostanie tam na jakiś czas, o czym świadczyć może fakt, iż zabrały ze sobą jego piżamę. Dodatkowo jedna z kobiet zeznała, że sama dopytywała lekarza o możliwość późniejszego wezwania karetki pogotowia z domu, a to, że obserwowała brata wynikało jedynie z niepokoju o jego stan zdrowia. Oskarżony twierdził, że sam poinformował rodzinę pacjenta o sposobie obserwacji i traktowania chorego. Jako że w dokumentacji medycznej widniał jedynie zdawkowy zapis „pouczono o postępowaniu”, Sąd – zarówno rejonowy, jak i apelacyjny – uznał za wiarygodne zeznania rodziny pacjenta.
              Przy ocenie stopnia winy lekarza konieczne było wzięcie pod uwagę wielu czynników, działających zarówno na korzyść oskarżonego, jak i przeciwko niemu. Kluczowe były ustalenia biegłych sądowych w dziedzinie medycyny. Wątpliwości nie ulegał fakt, iż oskarżony nie przeprowadził koniecznych badań i nie dokonał właściwej diagnozy chorego – zdaniem sądu doszło tu do popełnienia błędu diagnostycznego. Biegli uznali, że prawidłowe zdiagnozowanie pacjenta było możliwe poprzez zostawienie go w szpitalu na obserwacji i przeprowadzenie tomografii głowy po jego wytrzeźwieniu. Wypisując mężczyznę do domu, lekarz godził się na skutek w postaci wystąpienia bezpośredniego niebezpieczeństwa utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu pacjenta, jako że, biorąc pod uwagę posiadaną wiedzę medyczną, wiedział czym charakteryzują się urazy głowy i jak należy w ich przypadku postępować. Bez znaczenia pozostaje fakt, że chory w efekcie działania lekarza nie doznał ostatecznie uszczerbku na zdrowiu. Istotą zarzucanego przestępstwa jest bowiem samo wystąpienie bezpośredniego niebezpieczeństwa dla zdrowia lub życia, tj. duże prawdopodobieństwo, że skutek taki nastąpi. Jak stwierdzili biegli, w przedmiotowym stanie faktycznym istniało realne zagrożenie dla życia i zdrowia pacjenta, spowodowane zaniechaniem lekarza.
              Okolicznością łagodzącą, w ocenie Sądu Apelacyjnego, był stan nietrzeźwości chorego mężczyzny i brak chęci współpracy z lekarzem – przeprowadzenie badania bez zgody pacjenta nie jest wszak dopuszczalne. Sytuacja nie jest więc jednoznaczna - w przedmiotowej sprawie lekarz powinien ocenić jakie zachowanie będzie prawidłowe i najbardziej korzystne dla pacjenta. Nie było jednakże żadnych dowodów na to, że oskarżony w ogóle chciał przeprowadzić badanie TK i zostawić pacjenta na obserwacji.
              W tej sytuacji wymiar kary orzeczonej przez Sąd Apelacyjny – warunkowe umorzenie postępowania karnego na okres próby 1 roku oraz świadczenie pieniężne w kwocie 2 tys. zł - wydaje się być swego rodzaju kompromisem między powinnościami lekarza a realnymi możliwościami wykonania koniecznych badań mimo sprzeciwu pacjenta.
             
Justyna Bachórska,
aplikantka radcowska
             
             
             
             
             


Producenci! Ku Europie! – charakter prawny i rejestracja spółdzielni europejskiej




Idea spółdzielczości w Polsce przeżywała swoje wzloty i upadki. W czasach Polski Ludowej (czasami również obecnie) spółdzielnia kojarzyła się z przymusową kolektywizacją, odebraniem własności i tożsamości. W chwili obecnej po okresie lat 90, kiedy to zupełnie odchodzono od takiej formy prowadzenia działalności, spółdzielczość nabiera zupełnie nowego charakteru. Szczególnie ma to swoje odzwierciedlenie w działaniach UE i promowaniu tworzenia spółdzielni europejskich.

W 2000 r. weszła w życie ustawa o grupach producentów rolnych i ich związkach oraz o zmianie innych ustaw (Dz. U. 2000 Nr 88 poz. 983). Akt ten umożliwił i ułatwił skonsolidowanie sił więcej niż jednego producenta rolnego. Dzięki programom finansowanym ze środków Unii Europejskiej PROW 2007-2013 i będącego w przygotowaniu na lata 2014-2020 (od 14 lutego trwa kolejny etap konsultacji publicznych) rozszerza się i promuje współdziałanie rolników. Obecnie producent rolny, który posiada jedynie kilka bądź kilkanaście hektarów ziemi nie jest w stanie poradzić sobie z coraz bardziej agresywną konkurencją. Wiadomo nie od dziś, że „większy” podmiot lepiej sobie radzi na rynku w kwestiach związanych z marketingiem i minimalizacją kosztów.

Wprowadzanie w życie idei spółdzielczości nie musi się jednak ograniczać tylko do „narodowego” podwórka. Już ponad 40 lat temu w Unii Europejskiej stworzono pomysł powołania do życia spółdzielni europejskich (również SCE, z łac. Societas Cooperativa Europaea). W 2003 r. weszło w życie rozporządzenie Rady (WE) w sprawie spółdzielni europejskiej (rozporządzenie Rady nr  1435/2003  z dnia 22 lipca 2003r.).  W krajach Europy Zachodniej istnieją i tworzą się nie tylko spółdzielnie europejskie branżowe, ale także wielozadaniowe, zajmujące się zaopatrzeniem w środki do produkcji rolnej, jak również spółdzielnie świadczące usługi dla swoich członków. Polska „wprowadziła” do obrotu taką formę prowadzenia działalności na podstawie powyższego rozporządzenia dopiero w 2006r. – ustawa z dnia 22 lipca 2006 o spółdzielni europejskiej. Jednakże forma ta nie spotkała się z uznaniem polskich rolników i na przestrzeni kilku lat możliwości ich tworzenia, nie powstało wiele spółdzielni z udziałem naszych producentów. Istnieje szansa, że dzięki rozwojowi spółdzielczości w Polsce, producenci zaczną rozszerzać swoją działalność i szukać partnerów za granicą. Warto wcześniej zapoznać się z charakterem prawnym tego tworu.

Spółdzielnię europejską może założyć co najmniej pięć osób fizycznych lub dwie osoby prawne z dwóch różnych państw UE. Spółdzielnia taka może powstać także jako forma mieszana (wśród pięciu osób, co najmniej dwie prawne, z co najmniej dwóch krajów członkowskich) lub w wyniku fuzji dwóch lub więcej spółdzielni. Może nastąpić też przekształcenie istniejącej spółdzielni (jeśli miała zarejestrowany co najmniej jeden oddział w innym państwie Unii Europejskiej przez ostatnie dwa lata). Spółdzielnia musi prowadzić działalność w co najmniej dwóch krajach Wspólnoty. Ta forma prowadzenia działalności ma osobowość prawną. Spółdzielnia europejska musi zostać zarejestrowana w tym państwie, gdzie znajduje się jej główna siedziba. W Polsce spółdzielnie europejskie są rejestrowane w Krajowym Rejestrze Sądowym. Możliwe jest oczywiście również tworzenie oddziałów i filii. Minimalny kapitał to 30 000 EUR.

Nieodłącznym elementem prowadzenia SCE jak w przypadku spółek prawa handlowego czy spółdzielni są jej organy. Należą do nich: Walne Zgromadzenie (zebranie przedstawicieli), organ nadzorczy – wybieralny i organ zarządzający – wybieralny lub administracyjny zależnie od formy przyjętej w statucie.  Spółdzielnia europejska prowadzi działalność pod własną firmą, zawierającą dodatek „SCE”. Podstawą prawną jej działania jest statut, opracowany zgodnie z przepisami prawa tego kraju, w którym spółdzielnia została zarejestrowana.  
Głównymi zasadami, którymi odróżnia się spółdzielnia od np. spółki europejskiej są: zasada demokratycznej struktury i kontroli oraz zasada podziału zysku netto za rok obrotowy na zasadzie słuszności, a zasadniczym celem działalności spółdzielni europejskiej jest zaspokajanie potrzeb jej członków lub wspieranie ich działalności gospodarczej lub społecznej. Takie wzniosłe idee mogą jednocześnie pomóc w tworzeniu jak i zaszkodzić. Oprócz wielu pozytywnych aspektów istnieje wiele problemów, (np. jednoczesne stosowanie prawa UE jak i wewnętrznego jednego z krajów, problemy komunikacyjne), które na chwilę obecną powodują, że ta forma nie wydaje się dla polskich rolników  atrakcyjna, ale być może niedługo się to zmieni.

 

 Agnieszka Sowińska

aplikant radcowski













piątek, 21 lutego 2014

Komitet Bioetyki PAN o klauzuli sumienia

Klauzula sumienia nie może być używana jako instrument narzucania innym, a w szczególności pacjentowi, żywionych przez przedstawiciela zawodu medycznego przekonań moralnych - takie jest stanowisko Komitetu Bioetyki PAN.
Komitet Bioetyki PAN w listopadzie ub. roku uznał za zasadne wydanie stanowiska ze względu na "powracające doniesienia o niewłaściwym korzystaniu przez polskich lekarzy z prawa do odmowy wykonania legalnej procedury medycznej oraz ponawiane przez międzynarodowe organizacje apele o udoskonalenie krajowych regulacji prawnych dotyczących tzw. klauzuli sumienia".
Ponadto Komitet przypomniał, że Europejski Trybunał Praw Człowieka w Strasburgu w wydanych wyrokach stwierdził, iż "postawa polskich lekarzy oraz niezapewnienie przez państwo polskie skutecznych instrumentów prawnych pozwalających pacjentowi na wyegzekwowanie należnego mu świadczenia doprowadziły do poważnego naruszenia m.in. postanowień art. 3 Europejskiej Konwencji Praw Człowieka, tj. prawa do wolności od tortur oraz nieludzkiego i poniżającego traktowania oraz art. 8 Konwencji, czyli prawa do ochrony życia prywatnego".
W wydanym stanowisku Komitet PAN przypomniał, że lekarz, pielęgniarka i położna mają prawo odmówić wykonania świadczenia medycznego tylko wtedy, gdy takie działanie "bezpośrednio" narusza lub zagraża dobru, które według ich przekonań moralnych powinno być chronione, np. życiu płodu. Nie może jednak odmówić pacjentowi informacji niezbędnych do podjęcia decyzji dot. leczenia.
W opinii Komitetu lekarz nie ma prawa, powołując się na klauzulę sumienia, odmówić skierowania na badania prenatalne, nie zgodzić się na wydanie zaświadczenia o stanie zdrowia płodu, ani nie poinformować pacjentki o możliwości przeprowadzenia zabiegu przez innego lekarza. Lekarz nie może też odmówić wypisania recepty na lek, "którego stosowanie pozostaje wyłącznie w gestii pacjenta", czyli np. recepty na legalny środek antykoncepcyjny lub postkoitalny. Wynika to m.in. z ustawy o zawodzie lekarza oraz ustawy o prawach pacjenta.
Komitet wśród rekomendacji wskazał, że w przychodniach lub szpitalach powinny powstać wewnętrzne systemy przepływu informacji dotyczących lekarzy i pielęgniarek, "którzy nie godzą się na wykonywanie świadczeń wzbudzających obiekcje moralne innych pracowników". W sytuacji, gdy nikt z pracowników nie chce wykonać świadczenia, kierownictwo placówki powinno zapewnić współpracę z pracownikami w innych placówkach. 
Według Komitetu na klauzulę sumienia nie mogą się powoływać całe placówki medyczne, a jedynie lekarze, pielęgniarki lub położne. Prawo do korzystania z klauzuli nie przysługuje aptekarzom - wskazał Komitet.
Jak przypomniano w stanowisku, lekarz w "przypadkach niecierpiących zwłoki" nie może skorzystać z klauzuli sumienia i odmówić wykonania legalnego i medycznie uzasadnionego świadczenia zdrowotnego.
Komitet podkreślił, że w przypadku powołania się na klauzulę lekarz musi uzasadnić odmowę wykonania świadczenia i wskazać konkretną normę, która w jego opinii zostałaby naruszona. Nie wystarczy ogólne stwierdzenie, że byłoby to niemoralne lub niezgodne z jego sumieniem.
Stanowisko zawiera załącznik nt. klauzuli sumienia w medycynie reprodukcyjnej, ponieważ - jak wskazał Komitet - w tej dziedzinie najczęściej dochodzi do odmowy wykonania świadczeń z powodów światopoglądowych. Chodzi o przypadki przerywania ciąży oraz zapłodnienia in vitro. Komitet uznał prawo lekarzy i pielęgniarek do odmowy osobistego uczestniczenia w tych zabiegach.
Wskazał jednocześnie, że lekarz nie ma prawa odmówić pacjentce "informacji i innych legalnych środków umożliwiających im (parze-PAP) swobodne i odpowiedzialne decydowanie o tym, ile, kiedy i w jakich odstępach czasu chcą mieć dzieci, a także informacji i legalnych środków umożliwiających im osiągnięcie możliwie najlepszego zdrowia seksualnego i reprodukcyjnego oraz dających im największą szansę na posiadanie zdrowego potomka".
Komitet zwrócił uwagę, że lekarz nie może odmówić pacjentce skierowania na badania np. prenatalne, nawet jeśli wie lub przypuszcza, że na podstawie wyników tych badań kobieta skorzysta z prawa do przerywania ciąży.
Lekarz nie może też odmówić wydania orzeczenia ws. istnienia wskazań zdrowotnych lub dotyczących patologii płodu uprawniających pacjentkę do legalnego przerwania ciąży. Komitet przypomniał, że to nie lekarz, ale pacjentka decyduje, czy zagrożenie jest wystarczająco duże, aby uzasadnić przerwanie ciąży.
Stanowisko Komitetu PAN nie jest wiążące dla lekarzy.

Źródło: PAP/Rynek Zdrowia | 20-02-2014 14:19 

czwartek, 20 lutego 2014

Zmiana karty pacjenta a przestępstwa przeciwko wiarygodności dokumentów




Dnia 18 lutego 2014 r. portal TVN24 zamieścił na stronie internetowej artykuł pt. "Nieudana operacja powiększenia piersi. Lekarka zmieniła dokumentację?" Głośna sprawa Szwedki, która po wykonanym w Pomorskim Centrum Traumatologii w Gdańsku zabiegu powiększenia piersi zapadła w śpiączkę, nadal budzi wiele emocji, a toczący się proces doczekał się licznych wzmianek w mediach. W zamieszczonym przez TVN 24 artykule mowa jest m.in. o zeznaniach asystującej przy operacji pielęgniarki anestezjologicznej, która miała poinformować Sąd, że "już po operacji prowadząca zabieg lekarka anestezjolog Dorota S.-P. (jest podejrzaną w śledztwie prokuratury) zmieniła kartę medyczną pacjentki, zawierającą m.in. listę i dawki podawanych leków." Wg pielęgniarki lekarka miała powiedzieć, że postawiła pieczątkę świadka (pielęgniarki) na zmienionym dokumencie. Warto podkreślić, że zdaniem świadka nazwy leków na zmienionej karcie były podane zgodnie z prawdą, ale świadek nie pamiętał, jakie były ich dawki, należy jednak zwrócić uwagę na fakt, że dawki podane podczas zabiegu nie budziły zastrzeżeń doświadczonej pielęgniarki.
W związku z powyższym doniesieniem można postawić pytanie czy postępowanie lekarza było zgodne z prawem. Jak wynika z art. 24 ust. 2 ustawy o prawach pacjenta i rzeczniku praw pacjenta, lekarze, pielęgniarki i położne są uprawnieni do uzyskiwania i przetwarzania danych zawartych w dokumentacji medycznej. Dokumentacja medyczna powinna być sporządzana zgodnie z prawdą i zawierać wszelkie informacje dotyczące pacjenta oraz udzielanych mu świadczeń, w tym informacje na temat stosowanych leków i ich dawek. Oczywiście trudno na podstawie krótkich, medialnych informacji wnioskować dlaczego i czy rzeczywiście lekarka zamieniła kartę pacjentki, nie wiadomo również czy i jakich zmian dokonała w jej treści, ale należy zwrócić uwagę na fakt, że zgodnie z przepisami żaden dokument zawarty w dokumentacji medycznej pacjenta nie może być usuwany, a wprowadzane zmiany powinny być właściwie oznaczone. Zakładając, że lekarka rzeczywiście dokonała zmiany karty pacjenta można się zastanawiać czy jej postępowanie wyczerpywało znamiona przestępstwa z art. 270 lub 271 k.k.
Pierwszy ze wskazanych artykułów przewiduje odpowiedzialność za podrobienie, przerobienie lub użycia jako autentycznego dokumentu. Za podrobienie dokumentu można uznać nie tylko podrobienie całego dokumentu, ale również podrobienie samego podpisu osoby uprawnionej do jego wystawienia. W okolicznościach opisywanej sprawy pojawia się pytanie czy przystawienie na dokumencie pieczątki pielęgniarki można uznać za takie podrobienie dokumentu. Odpowiedź wymagałaby ustalenia m.in. czy sama pieczątka stanowi np. potwierdzenie prawdziwości dokumentu, czy też dopiero podpis pielęgniarki potwierdza dane w nim zawarte. Cel użycia za autentyczny jest tu oczywisty.
Z kolei przerobienie polega na zmianie treści dokumentu autentycznie istniejącego, np. poprzez dokonanie skreśleń, dopisków czy wymazań (oczywiście nie dotyczy to sytuacji, gdy osoba uprawniona dokonuje dopisków opatrując je stosownym podpisem). W niniejszej sprawie można by się zastanawiać czy podmiana dokumentu na inny stanowi jego podrobienie bądź przerobienie, ale raczej należałoby się skłonić ku temu pierwszemu. Z drugiej strony, jak wskazywałam powyżej lekarz jest osobą uprawnioną do przetwarzania, a także sporządzania dokumentacji medycznej. Nie wiedząc z czego wynikała domniemana zamiana karty  pacjenta, nie można stwierdzić czy nie było to prawidłowe działanie w ramach obowiązków zawodowych, wynikające np. z niechęci do nanoszenia licznych poprawek na kartę istniejącą. W niektórych sytuacjach sporządzenie nowego dokumentu zgodnego ze stanem faktycznym może być łatwiejsze i szybsze niż dokonanie licznych skreśleń i dopisków z właściwym ich oznaczeniem na już istniejącym dokumencie.
Z kolei art. 271 k.k. dotyczy sytuacji, gdy funkcjonariusz publiczny lub inna osoba uprawniona do wystawienia dokumentu, poświadcza w nim nieprawdę  co do okoliczności mającej znaczenie prawne. Poświadczenie nieprawdy może polegać na potwierdzeniu okoliczności, które nie miały miejsca, lub też na ich przeinaczeniu lub zatajeniu; potwierdzenie to może mieć charakter odrębnego dokumentu, może być też częścią innego dokumentu. Jak wynika z art. 24 ustawy o prawach pacjenta wynika, że lekarz ma prawo przetwarzanie dokumentacji medycznej, natomiast z art. 41 ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty wynika wprost obowiązek lekarza do prowadzenia indywidualnej dokumentacji medycznej pacjenta. W związku z tym uznać należy, że lekarz jest osobą uprawnioną do wystawienia dokumentu. Dla zaistnienia przestępstwa z art. 271 k.k. nie ma znaczenia cel wystawienia dokumentu poświadczającego nieprawdę, aczkolwiek biorąc pod uwagę okoliczności konkretnej sprawy można się zastanawiać czy wystawienie takiego dokumentu przez oskarżoną lekarkę nie jest pewnego rodzaju realizacją prawa do obrony.
Z powyższych rozważań wynika, że fałszowanie dokumentów, w tym dokumentacji medycznej może zostać uznane za przestępstwo, jednakże ocena danej sytuacji zawsze zależy od okoliczności konkretnej sprawy.

Justyna Gabrysiak
aplikant adwokacki