Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dobra osobiste. Pokaż wszystkie posty
Pokazywanie postów oznaczonych etykietą dobra osobiste. Pokaż wszystkie posty

czwartek, 8 maja 2014

Podejrzenie choroby psychicznej jako naruszenie godności osobistej


Dnia 30 grudnia 2013 roku zapadło niezwykle interesujące orzeczenie Sądu Apelacyjnego w Białymstoku, w którym Sąd uznał, że podejrzenie choroby psychicznej może naruszyć dobra osobiste. Jak podkreślił w wyroku Sąd użycie sformułowań dotyczących podejrzenia choroby psychicznej w dokumentacji sporządzonej przez pracowników instytucji pomocowych, którzy nie są lekarzami o specjalności z psychiatrii i przeprowadzali z daną osobą jedynie rozmowy informacyjne, może zostać uznane za naruszenie godności osobistej tej osoby w sensie obiektywnym. Nie będzie błędnym założenie, że przeciętna osoba w takiej sytuacji uznałaby, iż naruszono jej dobro osobiste właśnie w postaci godności (czci wewnętrznej). Zdarza się bowiem, że osoba chora psychicznie jest postrzegana w określonych kręgach jako osoba gorsza, w pewien sposób naznaczona, stygmatyzowana, toteż w odczuciu przeciętnego człowieka, podejrzenia o taką chorobę stanowią ujmę i są piętnujące.
W trakcie procesu powódka upatrywała naruszenia swych dóbr przede wszystkim w sporządzeniu niepochlebnych dla niej notatek i wpisów w kartach choroby, a także w charakterze porad udzielanych mężowi i synowi powódki. Zdaniem Sądu odwoławczego, w tej mierze wypada zgodzić się ze skarżącą, odmiennie niż to uczynił Sąd Okręgowy, że wpisywanie w treści notatek zwrotów nawiązujących do podejrzenia u niej choroby psychicznej, może być uważane za naruszanie dóbr osobistych, zwłaszcza godności powódki, jako osoby zgłaszającej się po pomoc. W tym miejscu wyjaśnić należy, co w powyższym wyroku zrobił Sąd Apelacyjny w Białymstoku, iż wymieniona przez powódkę "godność" jest jednym z aspektów szerszego pojęcia, jakim jest "cześć". Godność osobista jest sferą osobowości, która konkretyzuje się w poczuciu własnej wartości człowieka i oczekiwaniu szacunku ze strony innych ludzi. Przypomnienia wymaga, że według utrwalonego w doktrynie i orzecznictwie poglądu, przy ocenie, czy zostało naruszone dobro osobiste człowieka, decydują kryteria obiektywne, a nie subiektywne odczucia osoby żądającej ochrony. Użycie sformułowań dotyczących podejrzenia choroby psychicznej w dokumentacji sporządzonej przez pracowników instytucji pomocowych, którzy nie są lekarzami o specjalności z psychiatrii i przeprowadzali z powódką jedynie rozmowy informacyjne, może zostać uznane za naruszenie godności osobistej powódki w sensie obiektywnym. Nie będzie błędnym założenie, że przeciętna osoba w takiej sytuacji uznałaby, iż naruszono jej dobro osobiste właśnie w postaci godności (czci wewnętrznej). Zdarza się bowiem, że osoba chora psychicznie jest postrzegana w określonych kręgach jako osoba gorsza, w pewien sposób naznaczona, stygmatyzowana, toteż w odczuciu przeciętnego człowieka, podejrzenia o taką chorobę stanowią ujmę i są piętnujące.
Zdaniem Sądu powódka mogła odebrać spostrzeżenia na jej temat czynione przez pozwane, jako naruszenie jej dóbr osobistych, co znajduje usprawiedliwienie w kryteriach obiektywnych, roszczenie skierowane przeciwko sprawcy naruszenia może być skutecznie dochodzone tylko w przypadku łącznego spełnienia dwóch przesłanek: naruszenia dobra osobistego i bezprawności takiego działania (art.24 § 1 k.c.).
W świetle powyższych regulacji, pozwana winna zachować w tajemnicy informacje związane z leczeniem powódki. Natomiast pozwana w dniu 13 sierpnia 2008 r. wydała mężowi powódki, zaświadczenie lekarskie, które wprawdzie nie zawierało jednoznacznej diagnozy co do stanu zdrowia powódki, ale zawierało wskazówki, które sugerowały istnienie u niej schorzeń określonej natury. Tej treści zaświadczenie niewątpliwie mogło być wydane powódce, jako pacjentce pozwanej. Mąż powódki nie był zaś upoważniony do uzyskania tego rodzaju zaświadczenia, w którym lekarz psychiatra wypowiedział się, iż jego zdaniem wskazana jest obserwacja psychiatryczna powódki. Nie usprawiedliwiał tego fakt, że pozwany również zasięgał porady lekarskiej u tego samego lekarza, a wizyty obu pacjentów - powódki i pozwanego, powiązane były z trudnościami w funkcjonowaniu ich związku małżeńskiego. Jako osoba nieuprawniona mąż uzyskał w ten sposób wiedzę, że powódka poddana była badaniu ambulatoryjnemu, które jednak nie pozwoliło stwierdzić, czy cierpi ona na chorobę psychiczną, czy też nie, a w celu postawienia diagnozy potrzebna jest obserwacja psychiatryczna.
Podsumowując, w ocenie Sądu, pozwana, wydając osobie nieuprawnionej-mężowi pozwanej - zaświadczenie lekarskie, z którego wynika, że powódka poddana była badaniu ambulatoryjnemu w przychodni oraz wskazana jest - w celu ustalenia jej stanu zdrowia - obserwacja psychiatryczna, działała co najmniej w sposób niedbały, gdyż znany jej był konflikt małżeński i obwinianie męża o niewłaściwe zachowanie przez pacjentkę. Należy też zauważyć, że z uwagi na brak wpisu w zaświadczeniu o celu jego wydania, mąż powódki mógł posłużyć się nim dla dowolnych potrzeb, narażając pacjentkę pozwanej na naruszenie jej dóbr osobistych. Pozwana w ten sposób naruszyła zatem dobra osobiste powódki w postaci prawa do prywatności, prawa do pozostawania w tajemnicy danych wynikających z historii choroby i ewentualnych wniosków biegłego psychiatry co do jej stanu zdrowia (konieczności przeprowadzenia obserwacji psychiatrycznej), czyli zachowania tajemnicy lekarskiej.



Aplikant radcowski
Mateusz Kończal



poniedziałek, 10 marca 2014

Kamery na bloku operacyjnym, czyli o ingerencji w prywatność pacjenta

W Polsce nie ma ogólnych przepisów prowadzenia monitoringu wizyjnego - każdy filmuje każdego, nawet podczas badań i zabiegów medycznych w placówkach ochrony zdrowia. W ocenie Rzecznika Praw Obywatelskich, taka regulacja jest niezbędna ze względu na ingerencję monitoringu w sferę prywatności jednostki.
Za stworzenie ustawy o monitoringu odpowiedzialny jest minister spraw wewnętrznych. RPO w korespondencji z MSW wielokrotnie wskazywał na konieczność prawnej regulacji monitoringu wizyjnego, który wkracza w kolejne obszary życia.

Postulat RPO w szczególny sposób dotyczy stosowania monitoringu wizyjnego w miejscach, w których przebywają pacjenci: nie tylko w szpitalach i przychodniach, ale również w karetkach pogotowia, we wnętrzach których także montuje się kamery. RPO wielokrotnie interweniował w Ministerstwie Zdrowia i u Rzecznika Praw Pacjenta w tej sprawie. Efektów brak. Po jednym z wystąpień (z 11 stycznia 2011 r.) minister zdrowia potwierdził prowadzenie prac koncepcyjnych mających na celu wprowadzenie prawnej regulacji monitorowania pomieszczeń SOR, jednak po pewnym czasie odstąpiono od planowanej zmiany przepisów.

Stanowisko RPO, prof. Ireny Lipowicz, podziela Wojciech Rafał Wiewiórowski, Główny Inspektor Ochrony Danych Osobowych. W wypowiedzi dla portalu rynekzdrowia.pl zaznaczył, że również ”w biurze GIODO przygotowywane jest opracowanie dotyczące możliwego kształtu rozwiązania ustawowego”.

Jego zdaniem, ”jest rzeczą nie tylko dopuszczalną, ale wskazaną, żeby monitoring był prowadzony np. na oddziale intensywnej terapii, czy w innym miejscu, w którym przebywają pacjenci ze szczególnym rodzajem schorzeń, które wymagają stałej kontroli personelu medycznego”.

- Z drugiej strony nie wyobrażam sobie wprowadzenia przepisu, który umożliwiałby prowadzenie monitoringu wizyjnego generalnie na terenie całego szpitala, dla różnych celów - dodał i podkreślił, że cel monitoringu musi być wyraźnie określony. Przy ocenie celu musi być uwzględniona zasada adekwatności, czyli na ile można ingerować w prywatność pacjenta, żeby osiągnąć inny ważny cel.

Czy takim celem może być np. dyscyplinowanie personelu medycznego?

Kamera śledzi pracownika

W Centrum Medycznym HCP Sp. z o.o. w Poznaniu zainstalowano na bloku operacyjnym kamery, aby sprawdzać, o której lekarze zaczynają zabiegi (filmuje się operujących i operowanych). Przyczyną tej decyzji był sypiący się grafik. - W ciągu tygodnia część operacji wypadała, chorzy musieli zostawać dłużej w szpitalu. Traciliśmy czas i pieniądze - żalił się w lutym 2012 r. Gazecie Wyborczej prezes szpitala dr Lesław Lenartowicz.

Przejrzenie monitoringu, który rejestruje każdy zabieg (zapis jest archiwizowany przez siedem dni) zajmuje mu dziennie 15-20 minut. - Na podsumowanie jeszcze za wcześnie. Ale z pierwszych efektów jestem zadowolony - chwalił widoczną poprawę dyscypliny pracy.

System monitoringu funkcjonuje w Centrum Medycznym HCP do tej pory. Ekran, na którym oglądać można nagrania znajduje się w gabinecie prezesa. Joanna Bierła, wiceprezes zarządu do spraw lecznictwa, powiedziała nam, że nie odnotowano ani jednej skargi pacjentów (nie trzeba dodawać, że często obnażonych, w różnych intymnych sytuacjach). Jak zapewniła, są oni informowani o nagraniu.

Na podobny krok zdecydowano się w Uniwersyteckim Szpitalu Klinicznym we Wrocławiu. Agnieszka Czajkowska-Masternak, rzecznik USK tłumaczy, że dyrekcja podjęła decyzję o zainstalowaniu kamer na bloku operacyjnym, żeby kontrolować personel medyczny, a także ze względu na bezpieczeństwo pacjentów i pracowników, zdarzały się bowiem np. kradzieże.

- Mamy monitoring wokół budynku, w SOR, na korytarzach szpitala i na bloku operacyjnym, który obsługuje większość klinik. Na samym bloku obraz kamer obejmuje korytarze i ogólny zarys sali operacyjnej - wyjaśnia.

Informuje nas, że dostęp do zapisu z kamer mają wyłącznie wyznaczone przez dyrekcję osoby z wykształceniem medycznym. - Skarg pacjentów - jak do tej pory - nie zanotowaliśmy. W szpitalu są oznaczenia informujące, że obiekt jest monitorowany, więc pacjenci powinni mieć świadomość, że mogą być obserwowani przez kamerę - podkreśla Czajkowska-Masternak.

Sfilmują, a o zgodę nie spytają
W szpitalu uniwersyteckim kwestia kamer w salach operacyjnych jest dodatkowo zagmatwana, bo jeśli utrwala się przebieg operacji czy badania w celach naukowo-badawczych, wówczas zgoda pacjenta jest bezwzględnie wymagana. Lekarze w całym cywilizowanym świecie kierują się wtedy Deklaracją Helsińską Światowego Stowarzyszenia Lekarzy (WMA), która określa etyczne zasady prowadzenia badań medycznych z udziałem ludzi.

Jeśli jednak obserwacja prowadzona jest przy pomocy kamer przemysłowych w celu zapewnienia bezpieczeństwa osób lub mienia albo żeby kontrolować czas pracy lekarzy i pielęgniarek, filmowanego pacjenta nikt o zdanie już nie zapyta.

Inna sprawa, że poziom wrażliwości to bardzo indywidualna cecha i możliwe, że nawet gdyby filmik np. z usunięcia jajników lub z widowiskowej kolonoskopii trafił do internetu, to dla osoby filmowanej nie byłoby to problemem. Co mogą jednak zrobić ”wstydliwi tradycjonaliści”?

W biurze RPO powiedziano nam, że zgodnie z art. 20 ust. 1 ustawy o prawach pacjenta i Rzeczniku Praw Pacjenta pacjent ma prawo do poszanowania intymności i godności, w szczególności w czasie udzielania mu świadczeń zdrowotnych. Ponadto, zgodnie z art. 4 ust. 1. tej samej ustawy, w razie zawinionego naruszenia praw pacjenta sąd może przyznać poszkodowanemu odpowiednią sumę tytułem zadośćuczynienia pieniężnego za doznaną krzywdę na podstawie art. 448 Kodeksu cywilnego. Jeśli pacjent uważa, że jego prawa zostały naruszone, może się również zwrócić do Rzecznika Praw Pacjenta.

Zauważmy jednak, że konstytucyjne prawo do ochrony życia prywatnego jest prawem i nie każdy uważa za stosowne z niego skorzystać.

Nagranie ujawniło prawdę
Ale wróćmy do zasady adekwatności, czyli ważenia celów, o której mówił Wojciech Rafał Wiewiórowski. Nie ulega wątpliwości, że w pewnych przypadkach można znaleźć sensowne uzasadnienie dla monitoringu wizyjnego w placówkach ochrony zdrowia. Oto nie dalej jak w styczniu prokuratura przejrzała nagrania monitoringu poznańskiego Specjalistycznego Zespołu Opieki Zdrowotnej nad Matką i Dzieckiem, dzięki czemu potwierdziły się wyjaśniania rodziców, że byli tam z trzyletnim dzieckiem, podczas gdy dyrekcja szpitala twierdziła, że nie odnotowano ich obecności.

Chłopiec zmarł 24 stycznia w domu, wcześniej zbadał go lekarz rodzinny, następnie rodzice szukali ratunku w szpitalu.

- Z zapisu monitoringu jednoznacznie wynika, że przed godziną ósmą w budynku szpitala pojawili się: matka oraz ojciec, który niósł chłopca. Ojciec z chłopcem usiadł w miejscu dla oczekujących, matka udała się do rejestracji. Ona nie podchodziła z dzieckiem na rękach. Osoby te nie zostały przyjęte przez lekarza - mogła szczegółowa opisać nagranie z kamer rzecznik Prokuratury Okręgowej w Poznaniu Magdalena Mazur-Prus. Prowadzone śledztwo ma wyjaśnić, czy doszło do narażenia na niebezpieczeństwo utraty życia lub ciężkiego uszczerbku na zdrowiu.

W tym przypadku monitoring był użyteczny, podobnie jak na oddziałach intensywnej terapii. Ale służy on również do odstraszania złodziei i wandali grasujących po szpitalach, studzi emocje pacjentów tam, gdzie sięgają one zenitu, czyli na SOR-ach, dyscyplinuje personel itp. Zachodzi pytanie: co właściwie ma tłumaczyć instalowanie kamer, które obserwują pacjentów również w sytuacjach wymagających zachowania całkowitej prywatności? Nie ma jednej i jednoznacznej odpowiedzi.

Byle powód to żaden powód
- Kierując się określonymi w art. 31 ust. 3 Konstytucji RP wymogami, jakie musi spełnić ograniczenie praw i wolności jednostki, należy zwrócić uwagę w szczególności na zasadę proporcjonalności ograniczeń - twierdzi Anna Kabulska z Biura Rzecznika Praw Obywatelskich.

Co to za zasada? Mówi o niej wyrok Trybunału Konstytucyjnego (sygn. akt K23/98), który stwierdził, że zasada proporcjonalności (adekwatności) ograniczeń: ”Z jednej stawia przed prawodawcą każdorazowo wymóg stwierdzenia rzeczywistej potrzeby ingerencji w danym stanie faktycznym w zakres prawa bądź wolności jednostki. Z drugiej strony winna ona być rozumiana, jako wymóg stosowania takich środków prawnych, które będą skuteczne, a więc rzeczywiście służące realizacji zamierzonych przez prawodawcę celów. Zawsze chodzi o środki niezbędne, w tym sensie, że chronić będą określone wartości w sposób i w stopniu, który nie mógłby być osiągnięty przy zastosowaniu innych środków”.

Określone przez TK wytyczne powinny mieć zastosowanie do regulacji dotyczącej monitoringu wizyjnego, szczególnie w tak intymnej sytuacji, jak udzielanie świadczeń zdrowotnych, co zadedykować można szefom szpitali i przychodni instalującym kamery z byle powodu. 
Źródło :  
Ryszard Rotaub/Rynek Zdrowia | 10-03-2014 06:20

wtorek, 4 marca 2014

Imię dla zarodka





              W wydaniu „Dużego Formatu” z 27 lutego 2014 r. w artykule „Musisz pochować 3 milimetry” poruszony został temat wcale nie rzadkiego zjawiska zmuszania rodziców po poronieniu do wypełniania aktów urodzenia i wyprawiania pogrzebów martwo urodzonym dzieciom – nawet tym kilkumilimetrowym.
              Niegdyś głośno było o pozbawianiu kobiet po poronieniach prawa do odebrania ciała płodu i do jego godnego pochówku. Obecnie w wielu szpitalach – może w wyniku tych kontrowersji, a może z powodu światopoglądu osób zarządzających – sytuacja przybrała inny, zgoła absurdalny obrót. Po utracie kilkutygodniowej ciąży kobiety bywają stawiane przed koniecznością wyboru imienia i płci martwego dziecka. Następnie organizowany jest pogrzeb. Łatwo wyobrazić sobie traumę, jaką przeżywają rodzice – ból spowodowany utratą ciąży potęgowany jest głosami, że kilkumilimetrowy zarodek niemal był jak w pełni wykształcone dziecko, które nosi imię i należy mu się pochówek na cmentarzu. Kobiecie zabiera się wybór co do tego, jak powinna traktować utraconą ciążę i narzuca jej się niejako obowiązek przeżywania żałoby.
              W takiej sytuacji znalazła się Iwona – bohaterka tekstu w „Dużym Formacie”. Ciąża kobiety obumarła między szóstym a dziewiątym tygodniem. Długość płodu określono na ok. 3 mm. Iwona trafiła do Szpitala Wojskowego w Żarach, gdzie wywołano u niej poród. Następnego dnia pielęgniarki poinformowały dziewczynę, że musi podać imię i płeć dziecka, bo tak stanowi prawo. Iwona wybrała imię, zastrzegła przy tym, że nie chce odbierać zwłok i życzy sobie, by je spopielono. Pielęgniarki namawiały jednak ją na pochówek dziecka, a nawet kusiły zasiłkiem pogrzebowym.
Tydzień później matka Iwony odebrała telefon z zaproszeniem na pogrzeb wnuczki.  Okazuje się, że szpital w każdym przypadku zleca gminnemu Ośrodkowi Pomocy Społecznej pochówek martwych dzieci. Ośrodek organizuje pogrzeb i wyrabia akt urodzenia w Urzędzie Stanu Cywilnego. Koszty pochówku pokrywa ZUS. Rzeczniczka szpitala informuje, że szpital nie ma możliwości spopielenia zwłok, dlatego zleca pochówek miastu.
Warte przytoczenia są wypowiedzi zastępcy kierowniczki OPS w Żaganiu dla dziennikarki „Dużego Formatu”: „To jest człowiek. Myśli pani, ze jak kobieta się zrzeknie ciała, to ono samo wyparuje? Dziecko umarło, trzeba je pochować.”, „ośrodek zawsze zadba o godny pogrzeb. Ma być krzyż, mała trumienka i ksiądz”, czy „gdyby dyrektor wojskowego szpitala był ateistą, dzieci szłyby do pieca, ale jest inaczej.”. Nie wydaje się, by w tak przedstawionej sytuacji kobieta miała możliwość jakiegokolwiek wyboru.

              Zjawisko stawiania rodziców przed koniecznością pochówku obumarłego płodu oraz wyboru jego imienia i płci rodzi liczne pytania natury prawnej. Tym bardziej, że we wspomnianym szpitalu pielęgniarki mówiły wprost, że „takie jest prawo”. A więc jak jest w rzeczywistości?
Zgodnie z rozporządzeniem Ministra Zdrowia w sprawie postępowania ze zwłokami i szczątkami ludzkimi z dnia 7 grudnia 2001 r. (będącym aktem wykonawczym do ustawy o cmentarzach i chowaniu zmarłych z 1959 r.) za zwłoki uważa się ciała dzieci martwo urodzonych, bez względu na czas trwania ciąży. Do czasu wydania tego rozporządzenia, zwłoki płodu do 22 tygodnia określane były jako „szczątki”, co nierzadko tworzyło problemy dla rodziców chcących na własną rękę zorganizowań pogrzeb.
To samo rozporządzenie stanowi w § 7: Zwłoki dzieci martwo urodzonych są chowane przez osoby uprawnione, o których mowa w art. 10 ust. 1 ustawy; na wniosek osób uprawnionych zwłoki te mogą być spopielone przez zakłady opieki zdrowotnej dysponujące odpowiednimi urządzeniami do tego celu.
Osobami uprawnionymi są w tym przypadku bliscy zmarłego (małżonek, krewni i powinowaci wg stopnia określonego w ustawie).
Co zaś się tyczy sporządzenia aktu urodzenia, ustawa o cmentarzach i chowaniu zmarłych stanowi: W przypadku dziecka martwo urodzonego, bez względu na czas trwania ciąży, dla którego na wniosek osoby uprawnionej do pochowania, o której mowa w art. 10 ust. 1, sporządzono kartę zgonu, dla celów określonych w ust. 5 nie jest wymagana adnotacja urzędu stanu cywilnego o zarejestrowaniu zgonu.
To znaczy, że gdyby w przypadku historii Iwony szpital uszanował jej prośbę o spopielenie zwłok, nie byłoby konieczne rejestrowanie dziecka w USC, a tym samym wybór jego imienia i płci.
Potwierdza to Krzysztof Bąk, rzecznik Ministerstwa Zdrowia w wypowiedzi dla „Dużego Formatu”: „Do ich pochowania, zwłaszcza tych z bardzo wczesnych ciąż, nie jest konieczna rejestracja w USC. Szpital powinien wystawić zaświadczenie lekarskie stwierdzające pochodzenie szczątków. Nie jest konieczne, ani określanie płci ani nadanie imienia”.
Rzecznik dodaje także: „W przypadku utraty wczesnej ciąży rodzice mają prawo do pochówku płodu, ale to nie obowiązek. Pacjentka ma prawo wiedzieć o możliwości pochowania płodu, jak i zostawienia go w szpitalu. Lecznica może zlecić spopielenie zwłok (prochy trafią do zbiorowej mogiły, kolumbarium) lub zlecić pochówek gminie. Nie ma obowiązku informowania rodziców, gdzie jest grób.”
Bohaterka artykułu zgłosiła sprawę do prokuratury pod kątem poświadczenia nieprawdy w dokumentach państwowych przez personel medyczny. W dokumentach podano przecież płeć dziecka, której nie sposób określić na tym etapie ciąży - w takim wypadku powinny zostać przeprowadzone badania genetyczne ustalające płeć płodu.

Warto na koniec dodać, że każdej kobiecie, która znalazła się w opisanej sytuacji przysługują roszczenia o zadośćuczynienie z tytułu naruszenia dóbr osobistych (takich jak zdrowie i integralność psychiczna, godność czy swoboda sumienia) bądź też zadośćuczynienie z tytułu rozstroju zdrowia i wynikającej z tego krzywdy (bohaterka tekstu po zdarzeniu musiała rozpocząć terapię u psychologa, miała lęki i objawy stresu pourazowego).


Justyna Bachórska,
aplikantka radcowska